niedziela, 26 września 2010

Sokolarnia na Czantorii

Wczoraj byłam w Ustroniu na konferencji i przy okazji udało mi się odwiedzić sokolarnię / ośrodek rehabilitacyjny dla ptaków drapieżnych na górze Czantorii. Mała to rzecz i nie robiąca pewnie zbyt wielkiego wrażenia na przypadkowym turyście. Po prostu kawałeczek terenu tuż przy stacji docelowej kolejki linowej, ogrodzony siatką i zasłonięty czarną folią, zapewniającą ptakom minimum prywatności, a prowadzącym - skromny dochód z opłaty za zwiedzanie wynoszącej piątaka od łebka.

Za główną atrakcję jest zapewne uważany orzeł bielik, ale jest też kilka pustułek, myszołowów, bardzo fajne sowy, no i właściwe ptaki sokolnicze, rarogi, harrisy, sokoły wędrowne. Posiedziałam chwilę, porobiłam parę fajnych zdjęć... Widać, że ptaki są w dobrej formie. Na razie więc dobrze, że jest, fajnie byłoby, gdyby w przyszłości rozwinęło się bardziej, bo moja idea tego typu rzeczy jest jednak ściśle powiązana z pewną wizją historyczno-kulturową, ale to wymaga inicjatywy, i to wychodzącej nie tylko od samych pasjonatów, ale też jednak trochę ze strony instytucji zajmujących się tzw. dziedzictwem. Wystawy powinny być na zamkach i w tego rodzaju miejscach, no i powinno być przy tym więcej animacji. Co prawda właśnie kiedy byłam na Czantorii, ptaki były trochę noszone na rękawicy, karmione i "wyprowadzane na spacer", ale wydawało mi się, że obsługa próbowała zrobić to raczej dyskretnie, pomimo obecności zwiedzających, a nie po to, aby publikę zabawić czy dostarczyć jej więcej sokolniczych wrażeń. Rozumiem, że w sokolnictwie głupi ludzie czasem irytują i przeszkadzają ("Ale mnie się to nie podoba, że one są przywiązane na tych sznurkach"), poza tym jest duża obawa o bezpieczeństwo i ewentualne konsekwencje zbyt bliskich spotkań ("Prosimy o niewyciąganie rączek do ptaszków").

Porównuję to z innymi wystawami sokolniczymi, jakie kiedyś widziałam, np. na zamku Borgiów w Peniscola w Hiszpanii, gdzie dzieciakom dawano rękawicę i pozwalano brać ptaki na rękę czy karmić, więc widocznie nie jest to tak całkiem sprzeczne z przepisami unijnymi... No ale wiadomo, że to wszystko wymaga większych nakładów, organizacji, rozmachu, większej liczby (nieprzypadkowych) osób do obsługi. Pewnie u nas z czasem też tak będzie. Na razie cieszę się, że jest ta sokolarnia na Czantorii, gdzie wszystko jest może i małe skalą, ale profesjonalne pod względem troski o ptaki, nawet jeśli niektórym wrażliwym mamusiom wydaje się, że to powinno być jakoś inaczej zorganizowane. Ale kto się zna, ten doceni, że tak jak jest, jednak jest zgodnie z zasadami jakiejś sztuki.