poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Sokolnicze słówka

Najdziwniejszym chyba wyrażeniem sokolniczym jest już samo pozdrowienie: "Chwal ćwik". Zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest to zniekształcenie i spolszczenie jakiegoś zawołania sokolniczego, które przywędrowało niegdyś z krajów ościennych. Ale z drugiej strony, ćwik to po prostu w pełni ułożony i wytrenowany ptak, więc "chwalenie ćwika" już na wstępie też miałoby sens...
Poza tym, jak w każdej dziedzinie łowiectwa, właściwie wszystko ma precyzyjne nazwy: nie tylko różne gatunki, ale też różne stany ptaka, w zależności od jego wieku, płci, a nawet chwilowej kondycji fizycznej, bo przekłada się ona na zachowanie, a więc i przydatność ptaka do polowania w danym momencie, czyli jego apel.
Fachowe nazwy mają oczywiście wszystkie akcesoria; w dodatku są tu i nazwy miejscowe, i przejęte z języków krajów, gdzie istniała wybitnie rozwinięta tradycja sokolnicza. Na prawie wszystko mamy więc nazwę czysto polską i romańską. Tak więc na przykład linka do wypuszczania sokoła to dłużec albo creance. Na szczęście nazwy romańskie przeszły w dużej mierze do języka angielskiego (pozostaje tylko pytanie, jak je po angielsku wymawiać). Do tego dla pasjonatów i zaawansowanych dochodzi terminologia arabska, a Arabowie oczywiście są znani z tego, że na wszystko mają po kilkadziesiąt synonimów... Wiele terminów pochodzi też z perskiego i tureckiego.
No, a potem oczywiście każdy z etapów treningu i postępowania z sokołem ma stosowne określenie. Najpierw pozyskuje się dziwoka, dziwka lub dziczka, czyli młodego ptaka, który wykluł się na wolności, ale nie przekroczył pierwszego roku życia (bo starszy ptak, czyli hagard, już nie nadaje się właściwie do układania). Następnie trzeba go ukrócić, unosić i ugłaskać, czyli innymi słowy przyzwyczaić do obcowania i współpracy z człowiekiem. Wtedy taki mało jeszcze zaprawiony ptak staje się maiżem, a wreszcie z czasem osiąga status ćwika. Zanim to się stanie, trzeba się jednak sporo napracować, przede wszystkim długo uwabiać i wkarmiać, czyli przyuczać do powrotu na rękawicę na sygnał dawany świstawką, kusząc go przy tym smakowitymi kąskami. Sporo energii pochłania też przebijanie wabidła, czyli zabawa z sokołem polegająca na kręceniu na długiej lince przynętą, którą ptak usiłuje złapać. Rozwija to zarówno siłę fizyczną i zręczność ptaka, jak i refleks sokolnika, bo to z tym kręceniem to wcale nie taka prosta sprawa. Dopiero po całym tym treningu nadchodzi czas na wprowadzenie, czyli na pierwsze polowanie. Potem w pełni wyszkolony ptak może już być noszony w pole, czyli napuszczany - uczestniczy w łowach już bez żadnych ograniczeń. Chyba, że zależał pole, czyli stracił swoją sprawność łowiecką, ponieważ przestaliśmy się nim zajmować...
A co robi sokół? Przeważnie bystrzy, czy też kuka bądź kika, czyli kiwa głową w górę i w dół, co oznacza, że jest czymś bardzo zainteresowany, albo zrywa się, czyli usiłuje odlecieć, chociaż jest trzymany na rękawicy albo uwiązany do palika zwanego berłem. Z jeśli akurat uwiązany nie jest i uda mu się wzbić do lotu, to może sobie trochę pobujać, czyli zawisnąć nieruchomo w powietrzu. A potem pikuje, czyli zwija skrzydła i z dużą prędkością spada na zdobycz lub na wabidło, czyli sporządzoną przez człowieka atrapę zwierzyny łownej. Jeśli mu się uda coś złapać, to dosiada, a następnie nakrywa, ale nie do stołu - tego nawet najlepiej wyszkolony sokół nie potrafi. Nie aportuje też zwierzyny; niestety wręcz przeciwnie, rozkłada skrzydła, usiłując zasłonić swoją ułowkę, czyli zdobycz i nie pokazać jej sokolnikowi. Dlatego trzeba pamiętać, żeby za każdym razem dać mu należną odprawę, czyli jakąś część upolowanego stworzenia, bo inaczej się nie odczepi. Ale to ostatnie to już oczywiście nie jest sokolniczy termin ;)