W dawnych wiekach, przynajmniej w Europie, kobiety czynnie zajmowały się sokolnictwem. Takie przynajmniej było wyobrażenie angielskiego badacza z początku XIX w., Jamesa Strutta, który w swojej pracy The sports and pastimes of the people of England from the earliest period napisał, że "damy nie tylko towarzyszyły panom w ich rozrywkach (sokolnictwie), ale też często same je uprawiały, przerastając wręcz mężczyzn wiedzą i biegłością w tej sztuce".
Bracia Limbourg, Godzinki księcia de Berry, fragment miniatury przedstawiający wyprawę na polowanie z sokołami, 1412-1416, Musée Condé, Chantilly.Świadczy o tym wiele przedstawień malarskich i graficznych. Fascynacja sokolnictwem znajduje także odzwierciedlenie w piśmiennictwie tworzonym przez kobiety. Najsłynniejszym przykładem jest tu zapewne Book of St Albans (1486), którego autorstwo przypisuje się Julii Berners. Co prawda ta księga jest cytowana zazwyczaj nie ze względu na zawartą w niej wiedzę praktyczną, ale jako próba kodyfikacji sokolnictwa jako praktyki społecznej, z nakreśleniem hierarchii ptaków (ze względu na gatunek i płeć), jakie przystoją poszczególnym stanom i tytułom szlacheckim. Warto jednak zauważyć, że w tym systemie jest miejsce także dla damy, której przypisuje się drzemlika (Falco columbarius) - ptaka może nie najbardziej pokaźnego rozmiarami, ale jednak skutecznego.
Średniowieczne i renesansowe sokolnictwo dworskie właściwie nie mogło obyć się bez kobiet. Polowanie z sokołami często było nie tylko łowiectwem, lecz miało charakter pokazu - turnieju sprawności, było popisem adresowanym właśnie do dam, co nie oznacza, że były one tylko biernymi obserwatorkami. Zresztą nawet, żeby dobrze obserwować też trzeba się znać. Wszelkie sokolnicze metafory mogły więc z powodzeniem przemawiać do obu płci, były zrozumiałe również dla kobiet. Nie przypadkiem więc Szekspir w Poskromieniu złośnicy przyrównuje okiełznanie niepokornej małżonki do ugłaskiwania dziczka (zresztą mniej znany polski przekład tej komedii nosi właśnie tytuł Ugłaskanie sekutnicy).
Tak więc sokolnictwo, niekoniecznie z drzemlikiem, jak najbardziej przystoi damie, a podjęcie tradycji sokolniczych nie oznacza zmiany płci kulturowej na przeciwną, ani też demontażu własnej kobiecości. Wymaga jednak przełamania wielu lęków i wdrukowanych nam od maleńkości schematów zachowania. Nie chodzi mi o strach przed nadlatującym sokołem, wyciągającym szpony w naszym kierunku, ale o znacznie mniej uchwytny lęk, że kiedy zacznę się tym zajmować, to jako kobieta będę postrzegana jako jakaś bezduszna, krwiożercza baba. I będę musiała zapłacić cenę dla kobiety najwyższą: nie będę się podobać. Bo to także trzeba wziąć pod uwagę - kobieta, nawet bez sokoła, nieustannie jest w polu. Słabość, łagodność i bezbronność to jej barwy ochronne...