niedziela, 12 grudnia 2010

PRL-owskie książki o koniach arabskich



Obecnie na rynku księgarskim królują oczywiście, zarówno jeśli chodzi o konie, jak i o wszelkie inne tematy, tłumaczenia książek zagranicznych, mimo iż po roku 2000 ukazało się co najmniej kilkanaście rozmaitych publikacji dotyczących polskich arabów (dobre zestawienie tych książek można znaleźć TUTAJ). Podkusiło mnie jednak ostatnio, żeby sięgnąć po te wydawane w latach 70-tych i 80-tych. Ukazały się w tamtych czasach dwie luksusowe wtedy książki Witolda Pruskiego (twarda okładka!), poświęcone ściślej historii hodowli konia arabskiego w Polsce, czy słynne przed laty Konie rubinowe Ireneusza Kamińskiego (Lublin 1982).
Dzisiaj te publikacje nie wydają się bynajmniej atrakcyjne. Któż by chciał wziąć do ręki książkę z czarnobiałymi, zamazanymi ilustracjami, nawet jeśli wiele z nich ma wartość dokumentalną w dziejach stadniny w Janowie czy wyścigów na Służewcu, skupiających towarzyską śmietankę okresu gierkowskiego i odzwierciedlających zarówno jej tęsknoty za "ułańską fantazją", jak i rodzące się nieśmiało aspiracje ówczesnych "światowców". U Kamińskiego jest już kilka zdjęć kolorowych, a nawet rozdział poświęcony plenerom malarskim i fotograficznym w Janowie, ale jakże tu daleko do przepychu obecnej sztuki zarówno fotograficznej, jak i drukarskiej. Tym bardziej, że trudności techniczne nie usprawiedliwiają ciężkiego stylu tych publikacji, przeładowanych danymi, jak u Pruskiego, które częściej odnoszą się do biografii osób związanych z końmi, niż do samych zwierząt. Sprawia to trochę wrażenie, że te książki miały kiedyś do spełnienia jakąś służebną funkcję wobec zwykłego snobizmu koniarskiego środowiska grawitującego wokół "eksportowej" stadniny w Janowie.
Cóż to zresztą był za eksport i cóż za "światowy" styl! W książce Kamińskiego jest bez wątpienia wiele rzetelnej wiedzy faktograficznej, ale ta wiedza kończy się na tym, co bezpośrednio związane ze sprawami polskimi. Właścicielka ogiera Skowronka oraz stajni Crabbet (tu pisanej Grabbet), legendarna Ann Blunt, występuje na przykład w tej książce jako "pewna angielska dama". Tekst, czytany dzisiaj, momentami wzbudza wręcz salwy śmiechu. Powstał w czasach, kiedy regularne aukcje w Janowie były dopiero świeżą nowością, przełamującą gęste opary prowincjonalizmu. Nic więc dziwnego, że Kamiński pisze, tytułem ciekawostki: "W Stanach Zjednoczonych każda większa aukcja to prawdziwy show, odbywający się w wielkiej hali lub pod namiotem, gdzie rżnie orkiestra (albo dwie), a rozsadzeni hierarchicznie goście otrzymują w ramach poczęstunku cocktaile, kraby, krewetki i tym podobne świństwa - na koszt organizatorów". W Janowie tymczasem, mającym nadal status PGR-u, "jak panienka w stroju ludowym fula naleje gościowi, to i dobrze" - surowo i zgrzebnie rozpisuje się autor. Pewnie tak było...
Wiele u Kamińskiego bombastycznego, pretensjonalnego stylu, okraszonego w częściach wstępnych wzmiankami o Proroku, mającymi zapewne nadać całości również wówczas modnego, orientalnego smaczku. Ta chaotyczna książka pełna jest wypisów z przypadkowych źródeł i pozbawionych jakiegokolwiek uzasadnienia przeskoków chronologicznych. Dopiero gdzieś około połowy zaczyna się spokojniej, rzetelniej napisana historia stadniny w Janowie. Ale i tutaj brak syntetycznego ujęcia jasno wyznaczającego kierunki przemian, stawiane w poszczególnych okresach zadania hodowli, dzieje myśli o koniu arabskim. Tego rodzaju kwestie czytelnik musi sobie konstruować na własny użytek, czytając między wierszami wypełnionymi natłokiem szczegółowych danych. Ciekawostką z okresu rozbiorów mogą być na przykład dążenia do wyhodowania konia w wersji XXXL, jaki mógł znaleźć uznanie na dworze carskim. Wiele jednakże z tych szczegółów autentycznie mnie zainteresowało i skłoniło do dalszych poszukiwań, jak na przykład wzmianka o ponowionej niemalże na wzór Rzewuskiego wyprawie po konie do Arabii, przypadającej na czas umacniania się monarchii Saudów, ale i polskich stosunków z nowym państwem, ukoronowanych mniej więcej w tym samym okresie wizytą saudyjskiego księcia w Warszawie. Co prawda rezultatem był zakup tylko pięciu koni, ale cóż, może były tego warte...