Z racji samego swojego położenia na mapie Europy, Polska od wielu wieków miała bliski kontakt ze światem wschodnim. Dlatego też stykała się szeroko, np. za pośrednictwem Tatarów, zarówno ze wszelkimi azjatyckimi rasami koni, jak i tradycjami jeździeckimi, jakie rozwinęły się w kulturach wielkich stepów. Dlatego też, jak wiadomo z Sienkiewicza, Polacy jeździli "rysią" zanim poznali zachodnie techniki w rodzaju anglezowania... Ale to temat na osobnego posta.
Dość wcześnie, bo w XVI-XVII wieku, Polacy zetknęli się także, za pośrednictwem Turków, z koniem czystej krwi arabskiej. I już z XVI wieku pochodzą pierwsze wzmianki o hodowli tego konia w Knyszynie na Białostocczyźnie. Jednak w tamtych czasach koń arabski mógł być tylko cenionym okazem, zdobytym na wrogu; nie było mowy o sprowadzaniu większej liczby zwierząt. Na dobrą sprawę dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. W 1778 Franciszek Ksawery Branicki założył w Szamrajówce / Białej Cerkwi stadninę, w której zaczęto prowadzić świadomą, ukierunkowaną hodowlę konia arabskiego, sprowadzanego ze Wschodu. Braniccy osiągnęli tak znakomity poziom, że w 1864 nawet sam sułtan turecki zakupił od nich setkę koni do nowo założonej stadniny pod Stambułem.
W XIX wieku, m.in. dzięki zmianom w dziedzinie środków transportu, Europejczycy, w tym również Polacy mogli znacząco wzbogacić się w konie arabskie, kupowane już nie przez tureckich pośredników ze Stambułu czy Odessy, ale bezpośrednio "u źródła". Zaczęto organizować specjalne ekspedycje na Wschód mające na celu pozyskanie koni. Często te wyprawy były owiane legendą, jak w przypadku podróży koniuszego Kajetana Burskiego związanego z rodziną Sanguszków czy przede wszystkim Wacława Rzewuskiego, który osobiście zadbał o stworzenie mitycznego nimbu wokół własnej postaci.
Legenda Rzewuskiego (1785-1831?) wplotła się w historię polskiego romantyzmu tak silnie, że dziś już właściwie nie sposób pamiętać o tym, że prawie wszystko w niej było - według wszelkiego prawdopodobieństwa - zmyśleniem. Rzewuski zapewne wcale nie był emirem "wszystkich Arabów", ani nawet samej tylko konfederacji Anizów. Wątpliwa jest także jego miłosna relacja z ową ekscentryczną angielską damą, zamieszkującą opustoszały klasztor maronicki, która w swoich pamiętnikach zaledwie raz wspomina o spotkaniu z Polakiem. Nic pewnie nie znaczą (chyba, że dla samego ich twórcy) tajemne znaki, słowa i symbole, jakie umieścił na rysunkach ilustrujących jego pisany po francusku pamiętnik-traktat Sur les chevaux orientaux et provenants des races orientales. Cała wyprawa w głąb Arabii po konie, jaką odbył w 1817, rozgrywała się gdzieś na pograniczu rzeczywistości i snu, fantazji, może mitomanii. Zapewne zastał kraj w ruinie, wyniszczony przez egipską ekspedycję pod wodzą Ibrahima Paszy, wymierzoną przeciwko wahhabitom. Jednak pozostawione przez niego świadectwo właściwie o tym nie mówi, a Arabia nadal sprawia wrażenie na wpół fantastycznej krainy leżącej poza czasem i poza historią.
Rysunki Rzewuskiego wykonane podczas wyprawy do Arabii. Wybrane ilustracje z rękopisu, znajdującego się w Bibliotece Narodowej w Warszawie, zostały wydane w 2004 w postaci albumu opracowanego przez Tadeusza Majdę, Podróż do Arabii : o koniach kohejlanach, beduinach i przygodach w Arabii (na podstawie rękopisu Wacława Seweryna Rzewuskiego Sur les chevaux orientaux et provenants des races orientales) .
Bez wątpienia Rzewuski szukał w Arabii nie tylko koni, ale i przestrzeni dla swojego fantazjowania, dla ucieczki od historycznych dramatów i od niezadowalającej teraźniejszości. Tym niemniej proste, niemal naiwne rysunki z rękopisu znajdującego się obecnie w Bibliotece Narodowej mają swoistą aurę autentyzmu. To, co wydaje się na nich nieprawdopodobne miesza się ze zmysłem obserwacji i wnikliwością filologa odnotowującego arabskie nazwy najdrobniejszych szczegółów końskiej anatomii.
Postacią Rzewuskiego zajmowano się już wielokrotnie, i wielokrotnie też apelowano o pogłębienie badań nad pozostawionym przez niego świadectwem. Prawie czterdzieści lat temu, Jan Reychman poświęcił mu rozdział swojej pracy Podróżnicy polscy na Bliskim Wschodzie w XIX wieku (Warszawa 1972), formułując cały szereg pytań i wątpliwości. Choć generalnie wierzył w "autentyczność" przekazanych przez Rzewuskiego danych dotyczących folkloru czy takich kwestii, jak rozmieszczenie i struktura plemion, dziwiło go, iż Polak, pozostawiwszy mapę z trasami swojej rzekomej marszruty po wnętrzu Półwyspu Arabskiego, nie wdawał się w zbyt szczegółowe opisy terenów Nadżdu i Dżabal Szammar. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że w wielu wypadkach mógł być pierwszym Europejczykiem odwiedzającym te słabo wówczas poznane rejony? Reychman miał całą serię pomysłów badawczych dotyczących Rzewuskiego; trudno mi powiedzieć, czy i na ile zostały one do tej pory zrealizowane. Frapuje mnie choćby myśl o sprawdzeniu autentyczności całej tej leksykalnej skarbnicy dotyczącej konia, jaką zebrał polski "emir". Wiadomo, że w Wiedniu uczył się arabskiego, ale badacz zwraca uwagę nie tylko na naiwność podejmowanych przez niego prób snucia dociekań etymologicznych, lecz także na na fakt, że pismo odręczne Rzewuskiego wydaje się niewyrobione, co może zdradzać dyletantyzm i brak - mimo wszystko - głębszego obycia z arabszczyzną. Czy mimo to zdołał przeprowadzić wnikliwe badanie leksykograficzne, jakim byłby przecież zestawiony przez niego "koński słowniczek"?